LUBIĘ W KUCHNI NA STOLE…

Facebook, jak co roku zaroił się tysiącami statusów kobiecych, w stylu „Lubię w kuchni na stole, na parapecie, na kuchennym blacie, na podłodze” etc. Od kilku dni spoglądając na oś czasu, przewijają się mi kolejne posty znajomych dziewczyn i kobiet, które z niejednokrotnie figlarnym uśmieszkiem publikują ten dwuznaczny status.

LUBIĘ W KUCHNI NA STOLE

Większość z Was, zapewne jest już wtajemniczona – o co w tym wszystkim chodzi i dlaczego tak nagle kobiety chcą się dzielić tak poufnymi informacjami na publicznych wallach. Jeśli jeszcze tego nie wiesz jesteś w mniejszości – ale ja Cię chętnie uświadomię – kobiety te włączyły się w akcję łańcuszka – łańcuszka „szlachetnej” idei – o ile można tak w ogóle powiedzieć. Odpowiedziały publicznie na wiadomość, którą otrzymały od innej przedstawicielki płci pięknej.

lubię w kuchni na stole

Częściowo lub całościowo faktycznie ruszyły do dzieła i dostosowały się do celu łańcuszka – szerzyły świadomość zacnie o tym, co lubią. W końcu może ktoś wspomni o akcji w wiadomościach telewizyjnych – WOW – to Ci efekt…

Zaskoczmy mężczyzn, przecież oni lubią wszystko, co może kojarzyć się z seksem! To Ci dopiero nowina. W końcu to zazwyczaj oni są najbardziej ciekawi, o co w tym chodzi. Jak się dowiedzą to się przebadają…

Wybaczcie tą ironię, jednak zakładam, że przynajmniej 80% kobiet, które opublikowały te treści nie bada się samodzielnie – a trwa to dokładnie tyle, co opublikowanie tego śmieciowego statutu.

Kobieto stań przed lustrem, lub nawet tam gdzie lubisz i „obmacaj” swoje piersi zamiast facbookowego łańcuszka – zrobisz dużo więcej dla siebie i Twojej rodziny. Nie umiesz się zbadać, poproś o pomoc swojego lekarza ginekologa. Mało Ci – zapytaj koleżankę, przyjaciółkę i matkę – kiedy ostatnio się badały i dlaczego tak dawno temu? Powiedz im jakie to ważne.

Moje drogie kobiety, czas zacząć od siebie. Budujmy świadomość nie tylko w głupich statusach, lecz przede wszystkim we własnych głowach. Rak piersi to nie jest UFO. On faktycznie istnieje i niestety może zawitać właśnie na naszym podwórku. Im wcześniej wykryty tym lepiej, tym większa szansa na normalne życie.

Osobiście nienawidzę łańcuszków, a jedyny plus tej akcji widzę taki, że ktoś napisze post podobny do mojego i może więcej kobiet faktycznie sięgnie po rozum do głowy i zrobi to, co trzeba zrobić, zamiast stukać lubieżnie w klawiaturę.

Do dzieła kobiety, do dzieła matki! Przebadajcie swoje piersi!

Ps. Przypominam, że w sobotę jestem na Narodowym w Warszawie – może się spotkamy?