Cztery lata temu kupiłam pierwsze serwetki i zestaw klejów do decoupage. To miała być odskocznia po 8 godzinach przy biurku, w poważnej firmie. Pierwsze nieśmiałe prace pokazywałam mężowi i z zawstydzeniem pytałam o opinię. Był łaskawy w swoich opiniach, za co jestem wdzięczna bo dzięki temu walczyłam dalej. W oczekiwaniu na narodziny synka miałam czas na eksperymenty. Półki zapełniały się skrzyneczkami, deskami, szkatułkami a ja coraz częściej defilowałam ubrana w decoupagową biżuterię. Znajomi i nieznajomi zaczęli pytać o moje prace, więc pomyślałam o blogu.
Ekshibicjonizm twórczy dodał mi skrzydeł. Kupiłam podstawowe narzędzia do tworzenia biżuterii i tysiące koralików. Wyciągnęłam maszynę do szycia i uszyłam pierwsze poduszki. Budziłam się rano z głową pełną pomysłów. Rysowałam, notowałam a za chwilę i tak zabierałam się za coś innego.
Po narodzeniu synka odkryłam nową pasję – renowację mebli. To zajęcie tylko weekendowe, ale poszukiwania staroci trwają całą dobę. Uwielbiam wymyślać dla nich nowe szaty i obserwować wielką przemianę. Wieczorem, z lampką winą w ręku, patrzę na uratowane meble i nie mogę się nadziwić, że ktoś je porzucił.
Synek skończył 3 latka i z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć – zaraziłam go pasją handmade. Wieczorową porą, po pracy i przedszkolu, zabieramy się za szmatki i koraliki. Duże nożyczki dla mamy, małe nożyczki dla synka. Pudło po owocach zamieniamy w akwarium a plastikową butelkę w samolot. Cudownie twórcze zajęcia.
Codziennie zmagam się z potrzebą upiększania rzeczywistości.
W tramwaju, parku, pracy. Świat jest pełen inspiracji.
Otwórzcie szeroko oczy 🙂
Pozdrawiam,