Niestety nie udało mi się dotrzeć na sobotnie spotkanie Mam Blogerek w Krakowie, które miało miejsce 7 września. Niestety z przykrością, muszę rzec.
W piątek po pracy okazało się Mała ma wysoka gorączkę – około 39,2 stopni, którą skutecznie zbijałam przez kilka godzin. Następnie Nadia wpadła w taki atak płaczu i jakiejś agresji, że sama byłam w szoku. Po sprawdzeniu wszystkich możliwych czynników i zachowania Niuni, okazało się, że to ból brzucha. Podałam leki, ale ból nie przechodził, wierzcie mi robiliśmy w czwórkę (ja, mąż i moi rodzice) wszystko by ja uspokoić, co chwilę udawało nam się ją zabawić i na moment odwrócić uwagę od bólu. Tylko temu zawdzięczam, że w te pędy nie pojechałam z nią do szpitala.
Zainteresowała się a to koralikami, które mi zostały od robionej kiedyś biżuterii, ucieszyła ją moja głowa ubrana w papierową torebkę, a najbardziej i na najdłużej ucieszyliśmy ją hamakiem zrobionym z kołdry – wtedy trochę się uspokoiła – była godzina 23, wyciszyliśmy ją i lekko po dwunastej zasnęła.
Jednak ten atak bólu trwał dobre kilka godzin, przypomniały mi sie od razu jej wcześniejsze kolki. Jednak do tej pory nie potrafię znaleźć przyczyny, ani takiego zachowania, ani gorączki ani przede wszystkim bólu brzuszka. Nie wiedziałam, co jej jest.
Do Krakowa mam dość daleko – 4, 5 godziny jazdy. Spotkanie miało być o 11, więc wróciłabym do domu późnym wieczorem, więc chaos i masa myśli w głowie i zastanawianie się, jechać czy nie jechać.
Zabranie jej ze sobą odpadało, nie wiedziałam co to – więc może mogłaby zarazić inne dzieci, a oprócz tego nie wyobrażam sobie gdybym musiała jeździć w Krakowie po lekarzach lub szpitalach, gdyby akcja się powtórzyła. Ta opcja upadła, jako pierwsza.
Miałam, więc jechać sama, ale jak to matka myślałam dalej – a co jeśli jutro będzie to samo? Jak będzie płakać? Jak ją będzie znów bolało, a mnie przy niej nie będzie? A jak maż będzie z nią musiał jechać do szpitala, to, co wtedy? Jak mam się dobrze bawić, gdy ona tam taka chora? Wobec czego i ta opcja odpadła – napisałam do jednej z organizatorek – Kamili, że niestety, ale nie przyjadę. No, bo cóż innego zrobić.
Następnego dnia – w dzień spotkania Niunia wstała o godzinie 8 i co ciekawsze nic jej nie było. Zdrowa jak ryba, zadowolona, o piątkowej chorobie przypominała tylko chrypka i lekki katar. Oczywiście jest zdrowa po dzisiejszy dzień. Co mnie ogromnie cieszy jednak nie wiem jak to wytłumaczyć?
Od wczoraj wołam na nią krakowski symulant. Jednak wiadomo (a może nie), że dziecko 16 miesięczne nie potrafiłoby symulować choroby, gorączki a tym bardziej kilkugodzinnego płaczu i bólu brzucha, chyba by nie umiało. Do tej pory nie wiem, co jej było. Nie zjadła nic nowego, co mogłoby spowodować rozstrój żołądka, ani nic takiego te nie wypiła, wiec zatrucie pokarmowe odpada. Wszystko sprowadza się wiec do myśli albo to była jednodniówka albo ewidentne żądanie zostania z nią w domu.
Tak czy inaczej spotkanie minęło i z żalem myślę o tym, że jednak tam mnie nie było. Gdybym wiedziała, że tak będzie… To pewnie bym pojechała. Wybrałam jednak to, co dla mnie najważniejsze – dziecko i rodzinę. Wybrałam to, co zapewne wybrałaby każda matka.
Przecież następne spotkanie w podobnym gronie będzie też za rok, prawda?