WYCIECZKA DO ZOO

Niedziela u nas była bajeczna. Piękna wiosenna pogoda, lekki wietrzyk. Pogoda idealna na spacery. Drugie dziecko – to mężowskie – wyzdrowiało, więc wycieczka dla zdrowia. Wybraliśmy się do zoo. Wyruszyliśmy grubo przed południem. Okazało się, że taki sam pomysł na spędzanie wolnego czasu miała połowa Łodzi. Nie było gdzie zaparkować, cudem wcisnęliśmy się w miejscówkę nieoddaloną od wejścia o 5 kilometrów – cudem! Najważniejsze – dotarliśmy!

20

3

Mała po drodze odleciała w krainy snu. Przebudzenie było z lekka bolesne. Grymasy i marudzenie. Myślę sobie, zobaczy zwierzątka to jej przejdzie. Zapakowana szczelnie w wózek, z uśmiechami na ustach ruszamy. Nadia po śnie, średnio rozbudzona, bródka się trzęsie mimo cieplej kurteczki i dwóch par spodni, które szybko założyłam, gdy zobaczyłam jej minę. Zaczęło się nieciekawie. Na myśleniu się skończyło. Udało nam się ją zaciekawić raptem kilkakrotnie, mimo że zwierzątek było całkiem sporo.

1

2

7

14

15

12

11

9

4

5

13

6

16

W sumie zwierzaki, jak zwierzaki – największym zainteresowaniem cieszył się plac zabaw, biegaliśmy za Nadią oboje – zdjęć brak.

Mała skwitowała zresztą wszystko podczas rezolutnej rozmowy z babcią:

Babcia: Był słoń w zoo?

Nadia: Był, duży.

Babcia: Jakie jeszcze były inne zwierzątka?

Nadia (wykrzyknęła): DZIECI!!!

Warto było jechać do zoo? Tłuc się taki kawał i jeszcze płacić za wejście? Otóż proszę Państwa można było iść na plac zabaw, tam są te same zwierzątka…